Bezrobocie, czyli kolejny bunt maszyn
Gdy sytuacja gospodarcza zaczyna obierać kierunki niezgodne z powszechnym oczekiwaniem, gdy rośnie bezrobocie i niezadowolenie społeczne, zapotrzebowanie na przekonujące wyjaśnienie takiej dramatycznej sytuacji jest niezmiernie pożądane. Pomysłów zawsze jest wiele. Argumentem, który często powraca do debaty publicznej jest, rzekome „zabieranie” miejsc pracy ludziom przez maszyny – czyli przez automatyzację.
Co więcej, ponoć my wszyscy przyczyniamy się do bezrobocia korzystając z tych udoskonaleń cywilizacyjnych. Twierdzenie to było obalane już wielokrotnie, ale zawsze w trudnych okresach powraca do debaty publicznej. Dlaczego tak jest? Może dlatego, że maszyny same bronić się nie mogą? A może dlatego, że ich producenci zamiast wychodzić na ulicę ciężko pracują nad zwiększeniem ich produktywności?
Bunt przeciwko maszynom
Ostatnio bunt przeciwko maszynom znowu ożył, podobnie jak twierdzenie, że w przyszłości praca będzie przywilejem wąskich elit. Do prawdy dziwne to jest rozumowanie. Wydaje się bowiem rzeczą oczywistą, że każdy z nas stara się osiągnąć jak najlepszy rezultat przy jak najniższym koszcie. Jeżeli mamy przewieźć nowo zakupione meble stylowe ze sklepu do domu, to zamiast wynajęcia pięciu osób, które będą taszczyły te rzeczy przez cały dzień, decydujemy się jednak na wynajęcie samochodu, który zrobi to wiele szybciej i wiele taniej.
Takie postępowanie można by uznać za naganne, gdyż pozbawiliśmy pracy te wszystkie osoby, które chciałyby świadczyć usługi przenoszenia mebli bez korzystania z przeklętej maszyny, którą jest samochód. Zabraliśmy więc pracę tym osobom i zmusiliśmy je do bycia bezrobotnymi. Konsekwencje płynące z takiego rozumowania są do prawdy absurdalne. Wynika z nich bowiem, że dobrem nie jest postęp i szukanie najbardziej efektywnego ulokowania zasobów, a raczej zacofana, nieefektywna gospodarka, w której każdy pozostaje zatrudniony. Mieliśmy już taki okres w całkiem niedalekiej przeszłości.
Czy, aby na pewno było wtedy lepiej?
Wzrost zatrudnienia nie jest celem samym w sobie. Bycie zatrudnionym bez możliwości spożytkowania efektów pracy jest celem absolutnie jałowym. To wartość dóbr i usług, które możemy nabyć za efekty naszej pracy jest istotą jej wykonywania. Po co komuś praca jak nic nie można kupić za jej efekty? Prawdziwym celem pracy nie jest przecież samo jej wykonywanie, a możliwość zakupu dóbr i usług za otrzymywane z niej wynagrodzenie
. Jeżeli gospodarka jest nieefektywna to koszty produkcji są wysokie, co przekłada się na małą dostępność dóbr na rynku. Wzrost efektywności produkcji (czyli m.in. automatyzacja) przyczynia się albo do wytwarzania rzeczy lepszej jakości, albo do wytwarzania rzeczy tej samej jakości ale po niższej cenie. Efektem jest więc wzrost użyteczności konsumentów z zakupionego dobra lub możliwość nabycia rzeczy, które przed automatyzacją produkcji były po prostu dla nie go niedostępne, bo były za drogie.
W XIX wieku francuski filozof i polityk, Frédéric Bastiat odniósł się krytycznie do argumentu o szkodliwości maszyn pisząc:
„jako że wszyscy ludzie, od pierwszego do ostatniego, w każdej chwili życia myślą, jak lepiej wykorzystać zasoby przyrody, jak zredukować wysiłek własny lub przez nich opłacany, jak osiągnąć cel najmniejszym kosztem, trzeba stwierdzić, że cała ludzkość podąża do upadku za przyczyną umysłowej aktywności jej członków.”
Myślę, że można śmiało postawić tezę, że wzrost efektywności jest celem jaki ludzie stawiają sobie od początków swojego istnienia. „Automatyzacją” możemy nazwać np. wynalezienie dzidy. Dzięki temu „wynalazkowi” do upolowania zwierzyny prawdopodobnie potrzebnych było mniej mężczyzn niż przed powszechnym używaniem tej innowacji. Co się stało z resztą mężczyzn? Bezrobotni!
Co było dalej? Wynalezienie koła, prochu strzelniczego, maszyn parowych do czyszczenia, urządzeń czyszczących do podłóg, telefonu, internetu… Wszystkie te wynalazki przyczyniały się do zwiększenia efektywności gospodarki i ponoć skazywały część społeczeństwa na bezrobocie. Jak to jest więc możliwe, że przez całą historię naszego gatunku ciągle powstają nowe „maszyny”, które brutalnie zabierają nam pracę, a mimo wszystko ludzie nadal pracują? Jak to się stało, że ktokolwiek w ogóle jeszcze pozostaje zatrudniony, skoro przez wiele tysięcy lat „maszyny” skazują nas na bezrobocie?
Patrząc wyłącznie na przedsiębiorstwo, z którego zwalniani są pracownicy w efekcie wprowadzenia nowych technologii, nie widać wszystkich osób, które znalazły pracę przy jej produkowaniu. Wszystkie maszyny musiały być przecież przez kogoś wcześniej zaprojektowane i wykonane. Ktoś musiał wybudować fabrykę, w której nowe rozwiązania są produkowane. Ktoś zarządza tym procesem, ktoś zajmuje się jego organizacją, logistyką, marketingiem, księgowością, montażem, przewozem czy sprzątaniem zakładu.
Patrząc wyłącznie na osoby tracące pracę, nie widać po prostu wszystkich tych osób, które zostały zatrudnione dzięki temu, że innowacja powstała. Na pierwszy rzut oka nie widać również oszczędności producenta, który innowacje wprowadził. Nie widać też jego kolejnych inwestycji i bardziej efektywnego ulokowania zasobów. Nie widać też, na pierwszy rzut oka, lepszej jakości produkowanych dóbr lub spadku ich cen. Nie widać tego, że ludzie są w stanie kupić rzeczy, na które wcześniej nie było ich stać, gdyż były za drogie.
Co więcej, automatyzacja wcale nie musi oznaczać spadku zatrudnienia w danym sektorze gospodarki. Pozwolę sobie przytoczyć dwa przykłady z książki „Ekonomia w jednej lekcji” Henry’ego Hazlitta.
W 1760 roku Ryszard Arkwright wynalazł maszynę przędzalniczą do produkcji bawełny. Szacowano, że w tym czasie w Anglii było zatrudnionych 7900 osób przy produkcji tekstyliów bawełnianych. Wynalazek wywołał oczywiście opór i obawy o utratę miejsc pracy. Jednak 27 lat po wprowadzeniu maszyny na rynek badania parlamentu wykazały, że liczba osób zatrudnionych przy przędzeniu i tkaniu bawełny zwiększyła się do 320 tysięcy.
W 1910 roku w nowo powstałym w Stanach Zjednoczonych przemyśle samochodowym pracowało 140 tysięcy ludzi. W skutek udoskonalenia produktu i obniżenia jego kosztu, w 1920 roku zatrudnienie wyniosło 250 tysięcy osób. W 1930 roku wynosiło już 380 tysięcy, w 1973 wzrosło do 941 tysięcy.