
Marek Belka musi stanąć przed Trybunałem Stanu
Wysoce prawdopodobne jest, że treść politycznego „dealu” zawartego w restauracji „Sowa i Przyjaciele” między Markiem Belką a Bartłomiejem Sienkiewiczem stanowi naruszenie Konstytucji. Czy będziemy czuli się dobrze w państwie, w którym najwyższe prawo stanowi puste słowo? Niezależność Narodowego Banku Polskiego jest konstytucyjną zasadą niewyrażoną wprost w przepisach Konstytucji, ale wynikającą z interpretacji jej art. 227, dokonywanej wielokrotnie przez Trybunał Konstytucyjny (patrz np. orzeczenia z 24 listopada 2003 r. czy 22 września 2006 r.). W wydanym w pełnym składzie wyroku z 28 czerwca 2000 r. TK stwierdził: „Specyficzna pozycja ustrojowa NBP jako centralnego banku państwa polega z jednej strony na niezależności wobec organów państwowych, z drugiej zaś na apolityczności tego banku”.
Jednym z aspektów niezależności NBP, co podkreśla TK, jest niezależność finansowa, czyli wykluczenie możliwości wywierania nacisku na decyzje NBP, czemu ma służyć między innymi zakaz finansowania wydatków rządu (deficytu budżetowego) bezpośrednio czy pośrednio ze środków banku centralnego. Czyli dokładnie to, co proponuje Marek Belka w celu niedopuszczenia PiS do władzy.
Co ważne, sam w sobie układ zawarty na warszawskim Dolnym Mokotowie, jeśli tylko został zrealizowany, stanowi naruszenie Konstytucji. Zasada niezależności banku centralnego wyraźnie wskazuje, że NBP ma za zadanie ustalać i realizować politykę pieniężną, czyli swój naczelny, konstytucyjny cel, bez jakiejkolwiek ingerencji politycznej czy warunków. Skoro minister Sienkiewicz prosi o pomoc dla rządu Platformy w kluczowym (dla niej) roku 2014, „bo ludzie muszą poczuć zmiany [przed wyborami]” i „liczenie, że jakaś tam Platforma się zepnie w roku wyborczym, to proszenie się o kłopoty”, to NBP nie ma prawa dostosowywać swojej polityki do tego rodzaju postulatów, tylko do długofalowej perspektywy rozwoju gospodarczego Polski. A nawet gdyby ktoś próbował dowodzić, że ten układ miał na celu „pomoc państwu polskiemu” (vide premier Tusk), to czemu, aby zgodzić się na zastosowanie rzeczonych środków, prezes Belka musiał stawiać warunki?
Oczywiście znajdą się tacy, którzy będą próbowali dowodzić, jak to na marginesie zaznaczał prawnuk noblisty, że zwycięstwo PiS spowoduje odpływ inwestorów oraz że niedopuszczenie największej partii opozycyjnej do władzy i trwanie rządu PO jest dobre dla Polski i służy jej rozwojowi gospodarczemu, dlatego NBP powinien automatycznie działać w tym kierunku. Abstrahując od tych buńczucznych argumentów, ich wątpliwej prawdziwości oraz irrelewantności dla oceny prawnej tej sytuacji, musimy sobie w tym momencie odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy żyć w demokratycznym kraju. Szczególnie wyborcy Platformy muszą się zastanowić, jeśli przyjmują twierdzenia ministra Sienkiewicza, czy ważniejsze są dla nich pieniądze czy demokracja? To pytanie może zresztą zadać sobie każdy z nas: czy chciałbym/chciałabym, aby moja partia utrzymała się przy władzy lub zdobyła ją w sposób nielegalny, ograniczający demokrację? Znam z historii wiele przypadków, gdy ludzie się na to godzili w imię idei, zapewnień o wyższym celu, ale jeszcze nigdy ograniczenie demokracji nie skończyło się, w ostatecznym rozrachunku, dobrze.
Ważne jest również, aby odróżnić odpowiedzialność karną od konstytucyjnej. Prokurator Generalny Andrzej Seremet, wypowiadając się w poniedziałek, że nie widzi podstaw do wszczęcia postępowania wobec panów Sienkiewicza i Belki, mówił jedynie o odpowiedzialności karnej. Zupełnie inny charakter ma odpowiedzialność konstytucyjna, zarezerwowana dla najwyższych osób w państwie i sankcjonująca działania nielegalne związane ze sprawowaniem urzędu, za które prawo karne często sankcji nie przewiduje. Karą w ramach takiej odpowiedzialności jest np. zakaz zajmowania kierowniczych stanowisk lub pełnienia funkcji związanych ze szczególną odpowiedzialnością w organach państwowych, a jedynym uprawnionym do jej wymierzania jest Trybunał Stanu.
Powyższe fakty oczywiście nie dają nam stuprocentowej pewności, że Marek Belka powinien zostać pozbawiony stanowiska (abstrahując od argumentów moralnych i honorowych).
Aby tak się stało, związek przyczynowo-skutkowy między rozmową z lipca 2013 r. a konkretnymi działaniami premiera oraz prezesa NBP musi zostać udowodniony, co niewątpliwie będzie trudne. Niemniej jednak państwo polskie nie może nie zbadać możliwości takiego naruszenia. Instytucja Trybunału Stanu, pełniąca dotychczas rolę niepraktycznego straszaka i bicza na przeciwników politycznych, powinna wreszcie znaleźć zastosowanie. Inaczej nie jest daleki od prawdy były prezes NBP Leszek Balcerowicz twierdząc, że Polska okazuje się „bananową republiką”.
Wbrew pozorom to niezwykle ważny moment dla nas jako społeczeństwa. Jeśli zamieciemy tę sprawę pod dywan, to wprawdzie możemy mieć autostrady, orliki i gospodarkę goniącą Zachód, ale 25 lat później będziemy krajem bloku postsowieckiego w pełnym tego słowa znaczeniu.